Drugie dno błękitnej rzeczki

Ponoć jest zapotrzebowanie na historie z serii „skandale”. Z pewnością ich tutaj nie brakuje, jest ich wręcz tyle, że zazwyczaj mi się pisać nie chce.

Najnowsza i chyba najpoważniejsza afera miała miejsce trzy tygodnie temu. Czterech młodzieńców, których oczywiście znamy i lubimy, postanowiło spędzić niedzielne popołudnie spożywając. Rum, zapewne. Miało on na nich dosyć mocny wpływ tak, że około 20:00 zostali spisani przez wioskową policję na moście. Przyszli też do nas, ale z uwagi na panującą tu atmosferę nienawiści do zagranicznych samic („females” – tak o nas mówił facet, u którego wcześniej mieszkałyśmy. Przy nas), poradziłyśmy żeby lepiej poszli spać. Postanowili sobie jednak urządzić spotkanie w naszym ogródku, tuż przy drodze, gdzie każdy mógł ich zobaczyć. Wyszłyśmy więc, żeby ich wyrzucić. Nie bardzo się to udawało – fakt, że byli bardzo pijani nie pomagał im w osiągnięciu decyzji – w końcu doszło do krzyków, aż wreszcie jeden z nich, Victor, uderzył Alessię z pięści w twarz.

Na początku żadna z nas nie zarejestrowała nawet, że przywalił z pięści, odkryłyśmy to dopiero minutę później, kiedy weszłyśmy do oświetlonego domu i zobaczyłyśmy jej twarz (która wróciła do normy po 8 dniach). Oczywiście po godzinie przyszła Regina, która już skądś się dowiedziała.

Rano przyjechała policja, zawiadomiona przez świadka – faceta na rowerze, który przejeżdżając zatrzymał się popatrzeć, ale nie uznał za  stosowne zainterweniować. Okazało się, że to przewodniczący rady, obecnie oskarżony o korupcję. Policjanci spisali report, ale my wciąż nie wiedziałyśmy, czy chcemy to oficjalnie zgłosić. Kłopot w tym, że Victor (poza tym, że sam jest wyjątkowo miłym chłopakiem) ma umierającą matkę; ponadto kumplujemy się z jego bratem – właścicielem radia, i ojcem – szamanem. Okazało się jednak, że pod wpływem alkoholu robi się wyjątkowo agresywny, o czym nikt wcześniej nie uznał za stosowne nas poinformować. Po fakcie usłyszałyśmy chyba z tuzin podobnych (i gorszych) historii, także od jego ojca i brata.

Około południa przyjechał Pantaleon i wziął sprawy we własne ręce. Zabrał nas do miasta, gdzie obie złożyłyśmy zeznania – wtedy to wypowiedziałam słowa, które sprawiły, że poczułam się jak w CSI: „Yes, sgt Sanchez, I can write my own statement”. Trafiły one na listę o nazwie „Nigdy Nie Sądziłam, Że…”, która zresztą podwaja swoją objętość chyba co miesiąc.

Następnie szpital (3h, miła rozmowa z pielęgniarką, która zostawiła bijącego ją męża po 10 latach, ważenie – jest dobrze!), znowu policja, szybka kolacja i półtoragodzinna droga do Bella Vista, gdzie miałyśmy spać w biurze Humany przez następne dwie noce. Spędziłyśmy ten czas produktywnie, przygotowując wystawę na Dzień Otwarty.

Do Blue Creek wróciłyśmy w środę rano. W międzyczasie kilku kolegów pytało jak się czujemy, ale nikomu nie powiedziałyśmy dokąd jedziemy i na jak długo. Oczywiście mieszkańcy dopisali własną wersję. Dowiedziałyśmy się więc, że nas pobito, przyszła policja, ale znaleźli u nas narkotyki, chcieli nas aresztować ale przyjechał Panta i zabrał nas do Belize City, żeby nas odesłać do domów. Usłyszałyśmy to od dwóch z pięciu osób, które ten temat w ogóle poruszyły. Trzecia z nich, bardzo przez nas lubiany Jose, chyba najsympatyczniejszy członek rady, zapytał, czy nie możemy odwołać zeznań, bo to przyniesie Blue Creek złą reputację! Z kolei mama jednego z kolegów powiedziała ponoć do męża, że same jesteśmy sobie winne. Mąż się chyba nie przejął, bo kilka dni później zaostrzył nam maczety za darmo. Mama ma jednak nieco niejasne wyobrażenia o życiu własnych córek, które w wiosce co prawda prowadzą się jak należy, ale jak się zerwą ze smyczy to aż miło popatrzeć!

O złej reputacji Blue Creek nie dyskutowałyśmy z Jose, faktem jest jednak, że na posterunku spotkałyśmy pół tuzina naszych ziomków. Większość była przesłuchiwana w sprawie o kolejne (po raz 3!) podcięcie stalowej liny, które za każdym razem mogłoby się zakończyć tragicznie, gdyby nie czujność przewodników, którzy co rano urządzają przejażdżkę po linach i sprawdzają dokładnie stan sprzętu. To, oraz sprawa przewodniczącego chyba wystarczająco psują reputację wioski. Nie próbowałyśmy nawet tłumaczyć, że obciążanie nas odpowiedzialnością za czyny Victora jest co najmniej idiotyczne, zapytałyśmy tylko Jose, co by zrobił gdyby to była jego żona. Trochę spokorniał, ale nie wiemy czy dotarło.

To oczywiście nie koniec. Sanchez okazał się bowiem małym stalkerem – chociaż mamy ich tutaj tylu, że specjalnie się nie przejęłyśmy. Trochę to jednak bywa drażniące, że jak tylko zobaczy nas w mieście to zaczyna dzwonić, pytać, podwozić…

Od tamtego dnia (andrzejki) dzielni detektywi po prostu nie są w stanie znaleźć Victora w jego domu w San Antonio… No po prostu nigdy go nie ma! (czy coś…). Dla nas to w sumie ok, przynajmniej nie będziemy ciągane po sądach – straciłyśmy już na bzdury wystarczająco dużo czasu. Victor obawia się więzienia (które mu ponoć nie grozi, tak powiedział Sanchez), i w niewyobrażalnym przypływie głupoty napisał do Alessii wiadomość, w której oferuje jej 200 BZD (100 USD) za odwołanie zeznań! Skąd mu przyszło do głowy że to dobry pomysł – nie wiemy, ale nie możemy się wprost nadziwić.

Dodam tylko, że jesteśmy bezpieczne, Victor nie wraca do Blue Creek, a my za bardzo już nie ufamy nikomu. Nikt nas jawnie nie szykanuje, ale to już urok tej wioski, że wszyscy są do bólu mili, więc nigdy nie wiadomo kto kogo lubi a kogo nienawidzi. Chyba że się posłucha plotek, no wtedy to się można wszystkiego dowiedzieć.

A ponieważ są Święta to dorzucę jeszcze garść skandali najnowszych:

– ktoś podciął liny po raz czwarty i próbował spalić jedną z drewnianych platform (skonstruowanych na drzewach. W środku dżungli),
– ktoś próbował podpalić samochód Tima,
– a później było spotkanie powszechne, na którym przewodniczący wioski pobił się z tzw. alcalde, odpowiadającym za ład i porządek i wiejską milicję. Oczywiście nie dotarłam tego dnia na spotkanie więc mam tylko wiadomości z trzeciej ręki.

A tak naprawdę to największym skandalem w Blue Creek jest woda.

Wesołych!

Dodaj komentarz