Weekend pełen wrażeń

W sobotę mieliśmy się uczyć od rana, ale nie było prądu. Żeby nie było, wszystkie zadania, teksty, filmy itp. są umieszczone na serwerze, więc brak prądu –> brak połączenia –> brak nauki. Ja i tak mam teraz co robić, w związku z wyjazdem Martina i przejęciem jego projektów: pasteryzacja mleka, produkcja jogurtu, kombucza… Do tego moje zwierzątka, rozliczenia z kuchnią za jajka, zabijanie kurczaków, rozliczenia z Hamiltonem – sąsiadem – za prosiaki. Na nadmiar czasu więc nie narzekam, nawet jeśli teoretycznie nie ma co robić. Zresztą tuż przed obiadem prąd wrócił i udało mi się opracować jedno zadanie.

Wieczorem jechaliśmy do jednej z pobliskich wiosek, wziąć udział w fundraisingu na rzecz lokalnej społeczności. Po południu zebraliśmy więc dwa pudła jabłek i po pudle sour sop i papai żeby posprzedawać. Trochę to smutne, że z braku rozrywek, na imprezę pośrodku ulicy, z frekwencją ok. 60 osób wystroiliśmy się jak szczur na otwarcie kanałów. Cóż, trzeba sobie życie urozmaicać. Impreza byłą zresztą wcale zacna, jeden z naszych nauczycieli, Selly, wystąpił ze swoim zespołem bębniarzy, prawie nic nie sprzedaliśmy ale było sympatycznie. Klimat przypominał zresztą EtnoPragę, choć impreza zakończyła się około 21:30.

band
Zespół. W niebieskiej koszulce Selly.
sprzedawczynie
„Wax apple, guavas, papaya, sour sop!”
team outing
Od lewej: Alessia, Laetitia, Helena, Sami-wiecie-kto, Berry, Alex i Miguel. Szczur w prawym dolnym rogu to Royal.

Wróciliśmy dosyć późno ale rozlaliśmy jeszcze do butelek nasz najnowszy projekt, czyli cydr/ocet jabłkowy/bimber/cokolwiek z tego wyjdzie.

Niedziela to zazwyczaj dzień lenistwa, ale oczywiście nie dla mnie, nie tym razem. W niedzielę nie robimy nic dla szkoły, i gdybym wciąż sprzątała kible to bym miała wolne, ale zwierzaki jeść muszą.W drodze powrotnej spotkałam Hamiltona i poprosiłam, żeby sprzedał mi 10 szt awokado – każde po 2 EC (ok. 2,20 zł). Pół godziny później przyszedł z tuzinem, dwa gratis. Większość rozprowadziłam po ludziach, jak się zapewne domyślacie nabywców nie brakowało. Reszta spokojnie dojrzewa sobie na moim biurku, a ja śpię spokojnie, wiedząc że wspieram lokalną gospodarkę :p

DSCN2322

Do tego miałam dyżur w kuchni, ale to ok, bo w niedzielę każdy zmywa po sobie i są tylko 2 posiłki: brunch i kolacja, oba przygotowywane przez kucharkę (w przeciwieństwie do śniadań na co dzień, które od 6 rano przygotowujemy sami).

W międzyczasie przyjechała dziewczyna z Danii, będzie u nas gościć przez około tygodnia. Fajnie, zawsze to powiew świeżości. (Dlaczego w języku polskim nie ma żeńskiego odpowiednika słowa „gość”?).

Następnie krótki wypad na skałki, połączony z dosyć intensywnym pływaniem i moim pierwszym poparzeniem przez karaibską meduzę.

Po powrocie pranie, pasteryzacja mleka (wychodzi super, aż zaczęłam je pić! Gorzej z jogurtem, coś poszło nie tak i się zepsuł…) i praca nad moimi dwoma osobistymi projektami: 1) szafką nocną z kartonu i 2) organizacją tygodnia pod znakiem „zen”. To mój najnowszy pomysł z kategorii „kultura&rozrywka”, który w najbliższym czasie będę usiłowała sprzedać całej szkole. Nie chodzi tu wcale o żadną fascynację kulturą Wschodu, ale o to, żeby na jeden tydzień wszyscy się kolektywnie zamknęli. Warsztaty haiku czy tworzenie suchego ogrodu to tylko wabiki, mające sprawić, że ludzie to łykną. Choć przyznaję, że w czasie wyszukiwania tychże wabików sama się trochę nakręciłam. Dam znać jak pójdzie!

 

Dodaj komentarz