Styczeń

Muszę przyznać, że nie pisałam ostatnio, ponieważ:

a)      Miałam problemy techniczne,

b)      Nic się nie działo.

Nie no, rzecz jasna działo się dużo, ale nie bardzo jest o czym opowiadać. Styczeń był miesiącem organizacyjnym: Alessia wróciła ze Świąt w Szwajcarii, z St. Vincent przyjechał nasz instruktor David; zrobiłyśmy więc podsumowanie pierwszych trzech miesięcy i przygotowałyśmy plan kolejnych. David był pod wrażeniem naszych osiągnięć, co trochę zbiło nas z tropu, bo bałyśmy się, że nie zdziałałyśmy zbyt wiele. Okazało się jednak, że większość wolontariuszy traktuje pierwszą połowę pobytu raczej jako rekonesans, a niektórzy wręcz jak wakacje; rozkręcają się dopiero później. My jednak coś tam zdziałałyśmy po drodze, a teraz przygotowujemy kolejne projekty z pewnym rozmachem, coby pozostać na właściwym torze.

O pojedynczych projektach nie będę pisać tutaj, myślę, że każdemu z nich należy się co najmniej oddzielna galeria, i krótki opis. Dość powiedzieć, że powoli bo powoli – jak to w Belize – ale się dzieje! Wyjeżdżamy już za 6 tygodni i do tej pory nie było dnia, tygodnia, żeby mi się czas dłużył. Nawet jak nie było różowo, to zawsze było dużo zajęć i czas płynął. Wiem, że gdybyśmy były tu przez rok to w drugiej połowie zrobiłybyśmy znacznie więcej, bo znamy już i ludzi i procedury. M.in. dlatego Korpus Pokoju ma wolontariaty wyłącznie dwuletnie. Ja wciąż mam wrażenie, że raczej się uczę, jak na stażu, a nie w pracy. Do tego jako wolontariuszki, i to dosyć pewne tego, co chemy robić, miałyśmy dużą swobodę w wyborze działań, które wg nas są najbardziej potrzebne. Skupiłyśmy się więc na edukacji i to chyba była dobra droga.

Belize opuszczamy w niedzielę, 15 marca. Nasza droga do Managuy, stolicy Nikaragui, wiedzie przez Gwatemalę i Salwador – w obu miastach chcemy spędzić 2 pełne dni, czyli 3 noce. Trochę dlatego, że moja wiza kończy się właśnie 15 marca, a samolot mamy dopiero 23, a trochę dlatego, że dyrektorka naszej szkoły na St. Vincent (Richmond Vale Academy, RVA) poprosiła żebyśmy zrobiły prezentacje o naszych programach na uniwersytetach regionu, a z doświadczenia wiemy, że przyjazd do miasta, załatwienie spraw i wyjazd to nie zwiedzanie ale frustracja.

23 marca lecimy więc na Barbados via Miami, a 24, po niewtpliwie upojnej nocy na pół-otwartym lotnisku Bridgetown (ech, Karaiby!) na St. Vincent. Tamże mamy tydzień zanim kolejna ekipa – Thomas i Keith – wyruszy w ich własną podróż do Belize. Z pewnością będzie to aktywny tydzień dla nas wszystkich. Później mamy jeszcze jeden tydzień na pożegnanie Natsuko – Japonki, która kończyła swój wolotariat w Belize jak my tu dotarłyśmy, a która na szczęście zostanie tydzień dłużej – a dalej trzeba będzie radzić sobie z nowymi twarzami. Całe szczęście, albowiem na swoje nawzajem nie możemy już patrzeć! 😉

Dodaj komentarz