Jeden dzień z życia wolontariusza

Wolontariat w kraju rozwijającym się bez wątpienia dostarcza ekscytujących doświadczeń. Niektóre dni wpełnione są wycieńczającą pracą fizyczną…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA    OLYMPUS DIGITAL CAMERA

… a inne, pełne planowania i owocnych spotkań są wyzwaniem intelektualnym.

DSCN1303 DSCN1329

Organizujesz duże wydarzenia…

DSCN4492 DSCN4522.JPG

… i mniejsze akcje.

DSCN4051 DSCN3935

Spędzasz dzień bawiąc się z dziećmi…

DSCN4371 DSCN4425

..lub edukując dorosłych…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA DSCN4055

(czasami też na odwrót).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA DSCN3741

Niestety, to nie są typowe dni w życiu wolontariusza. Nie wszystko może być przygodą, nauką, czy chociażby wyzwaniem. Większość dni spędza się na przygotowaniach, zakupach, organizacji spotkań, tworzeniu budżetów oraz czekaniu, czekaniu, czekaniu. Niektóre dni zdają się zawierać wszystkie te elementy w jednym, by stworzyć definicję typowego dnia wolontariusza. Są to takie dni jak dzisiaj.

Obudziłam się o 5 rano żeby złapać autobus, który przejeżdża przez Blue Creek 4 razy w tygodniu gdzieś tak między 5:30 a 6:00. Tym razem przyjechał o 6, już świtało. Jak zwykle, w autobusie spotkałam wiele znajomych osób, w tym m.in. wolontariuszkę Korpusu Pokoju z sąsiedniej wioski, naszego alcalde (sołtysa?), który nawet ustąpił mi miejsca, oraz naszą przełożoną Reginę, która jechała na farmę naszego znajomego Oscara poprowadzić szkolenie dla lokalnych kobiet z przetwarzania i przechowywania owoców (czyli z robienia pysznych dżemów ananasowych). W uroczo nazwanej wiosce Dump zmieniłam autoubs i ok. 7:40 byłam już w Bella Vista. Aby tradycji stało się za dość, poszłam zjeść burrito i wypić kawę; później zakupy i do biura, gdzie miałam spotkać lidera projektu, czyli szefa, Pantaleona i pojechać z nim do Dangrigi kupować farby. Panta musiał wyjść na trochę z biura, ale zostawił mi kawę i modem do internetu, wiedząc jak niewiele potrzeba, żeby uszczęśliwić wolontariuszkę.

Oczywiście w Belize nic nie jest takie proste jak się wydaje. W biurze, nawet po powrocie szefa, musieliśmy poczekać aż księgowa w głównej siedzibie wypisze czeki na te nasze farby. Nie przeszkadzało mi to za bardzo, bo cieszyłam się internetem – właśnie wtedy udało mi się załatwić kolejną dotację książek do biblioteki, którą remontuję.

Po otrzymaniu telefonu, że czeki są gotowe wstawiliśmy moje zakupy do lodówki I pojechaliśmy do Mango Creek, gdzie mieliśmy spotkać Ritę. Odebraliśmy pieniądze, zaległy rachunek za wizę z imigracji, Panta nadał jakąś paczkę przez łódź płynącą do Hondurasu (i zabierającą 5 mężczyzn deportowanych z Belize) i napełniliśmy bak. Wreszcie Panta kupił nam jogurty na drogę i wyruszyliśmy w około godzinną podróż do największego i najtańszego sklepu w regionie. Miałam listę instrukcji dotyczącą kolorów dla Alessii – do pomalowania placu zabaw – oraz pewne pomysły na ściany i półki do „mojej” biblioteki. Panta kupował też farbę do biura; to miał być wielki dzień w historii kupowania farb!

Tuż przed południem mijaliśmy fajną knajpkę jakieś 10 mil przed miastem przeznaczenia, ale po jogurtach nie byliśmy specjalnie głodni i postanowiliśmy zjeść w drodze powrotnej. Był to błąd, bo jak dotarliśmy do sklepu to się okazało, że właśnie zaczynają przerwę obiadową i otworzą o 13:30. Nie mieliśmy więc wyboru i po małej przejażdżce po mieście zjedliśmy obiad w chińskim barze.

Zniecierpliwieni dotarliśmy do sklepu z 10 minut przed otwarciem. Panta zadzwonił więc do żony i zapytał czy chce pomalować dom – pod warunkiem, że w ciągu 10 minut wybierze kolor. Orisel była oczywiście zdezorientowana i powiedziała, żebym ja wybrała: będą wtedy mówić „Pamiętasz tę wolontariuszkę z Polski… to ona wybrała ten okropny kolor…”. Po kilku minutach ożywionej dyskusji postawiliśmy na smakowicie brzmiącą barwę „tropical punch”.

Wreszcie dostaliśmy się do sklepu, po to tylko, żeby się przekonać, że chociaż rzeczywiście bardzo tanio, to nie mają większości kolorów, za którymi tu przyjechaliśmy. Wybrałam ładny turkus dla Alessii i trochę pędzli, papierów ściernych, itp. dla siebie; wszystko to zajęło około godziny, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną do sklepu w Mango Creek. To znaczy, po postoju na stacji benzynowej na siku.

Jakimś cudem udało nam się znaleźć wszystko czego potrzebowaliśmy w Mango Creek, ale po całym dniu jeżdżenia w te i nazad musieliśmy znowu napełnić bak. Całe szczęście zresztą, bo wcześniej zupełnie zapomnieliśmy o 4 workach cementu, które mieliśmy kupić na stacji. Z całym naszym ładunkiem pojechaliśmy do biura, żeby zabrać moje zakupy. Bardzo się cieszyłam, że nie woziłam świeżego sera przez cały dzień w samochodzie.

Stamtąd pojechaliśmy do naszej ulubionej rstauracji Kathy’s żeby odebrać quesadillę z krewetkami dla Alessii – Panta czuł się bardzo przygnębiony jak raz przyjechał do Blue Creek z pustymi rękami. Ja wciąż czułam w żołądku krowę, którą zjadłam 5 godzin wcześniej, więc podziękowałam. Jeszcze tylko 10 minut przerwy w sklepie z używaną odzieżą prowadzonym przez Humanę, żeby przywitać się z pracownikami i poczekać na czternastoletniego syna Panty – Michaela, który miał z nami pojechać i, najwyraźniej, prowadzić samochód w drodze powrotnej.

Wreszcie wyruszyliśmy w drogę, zatrzymując się już tylko 3 razy:

1)      Kiedy uderzyliśmy bażantowatego ptaka (po hiszpańsku chachalaca), niechybnie go zabijając, ale nie mogliśmy go znaleźć w buszu, który o tej porze za bardzo się roił od węży żeby tam grzebać,

2)      Kiedy na przystanku w Dump spotkaliśmy Reginę czekającą na autobus,

3)      I kiedy skręciliśmy z autostrady na naszą wiejską drogę i Panta pozwolił mi prowadzić.

Oczywiście, prowadziłam samochód po raz pierwszy od paru lat, robiło się ciemno, a droga miała dziury wielkości cielaka, ale jechałam ogromninastym pikapem z napędem na 4 koła i automatyczną skrzynią biegów, więc właściwie to samochód sam jechał. Wreszcie – dotarliśmy! W domu wypiliśmy po herbacie i poszliśmy oglądać nasze przyszłe projekty: plac zabaw i bibliotekę. A, i spróbowaliśmy pysznego dżemu ananasowego Reginy!

Ostatecznie nie był to specjalnie wyjątkowy dzień. Fakt, takie dni nie zdarzają się aż tak często, ale kiedy już są to idealnie ilustrują często frustrujące życie wolontariusza. Akcje, które mogłyby zająć 2 godziny zajmują cały dzień i właściwie nie ma opcji żeby je przyspieszyć, a załatwić trzeba. Czasem jest to wyjątkowo denerwujące, zwłaszcza jak ma się w domu mnóstwo rzeczy do zrobienia (np. stworzenie alaktronicznego katalogu wszystkich książek w bibliotece), ale wszystko siedzi przecież w głowie. Ja się całkiem nieźle bawiłam: zobaczyłam wreszcie Dangrigę – chociaż przez szyby samochodu – oglądałam piękne krajobrazy Belize, przez cały dzień jadłam i piłam pyszne rzeczy i omawiałam projekty z szefem. No i w końcu kupiłam te cholerne farby!

 

Ps. Jeśli zastanawiacie się co zrobiliśmy z naszymi zakupami, to odpowiedź jest prosta: wstawiliśmy je do naszego domu. Dom ten wygląda teraz jak jakieś niesamowicie absurdalne targowisko, zawierające m.in.: pinatę świąteczną w kształcie psychodelicznie wyglądającego Świętego Mikołaja, i drugą – weselną – w kształcie białego dzwonu (kategoria: przydasie), dwa rowery, kilkanaście puszek farby, pędzle, itp., – 4 worki cementu, wór używanych ciuchów ze sklepów Humany, karton książek wyszarpniętych za darmo dla biblioteki z Biura Edukacji, pół worka pomarańczy i pół kupła ananasów, lampki świąteczne, bo kto powiedział, że nie można ich używać wiosną?, baniak paliwa do piły spalinowej, 4 piłki, 2 kartony plastikowych butelek, kilkadziesiąt puszek po tuńczyku i makreli, 2 maczety, komplet narzędzi ogrodniczych, kilkadziesiąt rysunków i wycinanek od dzieci, pudełko nasion, dojrzewające wino ze skórki ananasa, 60 prezerwatyw i 6 plakatów z dnia HIV, rulon metalowej siatki, a w ogrodzie: 43 stare opony. No i bałwana w zamrażalniku, bo przecież na zewnątrz by się rozpuścił!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dodaj komentarz