Przeprowadzka

Przeprowadziłyśmy się.

Pisałam już trochę wcześniej o problemach z rodziną, u której mieszkałyśmy. Nawet po naszej wielkiej rozmowie, ich potrzeba kontrolowania nas się nie wyczerpała. Alessia nie mogła nawet pójść do sklepu żeby dzieciaki (nigdy rodzice) nie wpadały z pytaniem o nią, a jak w pobliżu był ktokolwiek obcy to zaraz zaglądali przez drzwi, itp.

W niedzielę Alessia pojechała z grupą ludzi, w tym bratem naszej szefowej, do innej wioski na turniej piłki nożnej. Ja tym razem zostałam w domu i oczywiście 2 razy słyszałam pytanie o nią. Nie zwykłam jednak tłumaczyć się dzieciom, więc zawsze mówiłam po prostu, że jej nie ma i już. Ok. 19:30 znów wpadła dziewczynka mówiąc, że jej mama się niepokoi. Mamie bym pewnie, mimo silnej potrzeby niezależności, powiedziała co i jak, ale gówniarze nie będę i już! więc powiedziałam tylko, że Alessia jest bezpieczna. W międzyczasie dostałam wiadomość, że nie udało im się złapać podwózki i wrócą rano. Faktycznie, o 7:30 Alessia była z powrotem, co oczywiście nie uszło uwadze mamusi. Również w typowym dla siebie stylu, nic jednak nie powiedziała, ale poskarżyła się naszej szefowej, Reginie, która (również typowo dla siebie) powiedziała tylko „Yhm”.

We wtorek pojawił się u nas kaznodzieja; jak zawsze drzwi otwarte na oścież. Alessia zaczęła z nim gadać, bo to lubi, a dzieciaki czaiły się za drzwiami. Więc im grzecznie powiedziała, że tak się nie robi i albo zapytają czy mogą wejść i posłuchać albo niech sobie pójdą. Na co mama się wkurzyła, powiedziała że to jej dom i jej dzieci będą stały gdzie chcą, że ten człowiek jest kłamcą i dzieci się go boją (dlatego stoją w drzwiach…?), po czym wróciła do kwestii wieczornych wyjść itd. Była przy tym mocno podenerwowana i dość niegrzeczna, w końcu odeszła gadając coś w języku Mo’pan. Nie wiedziała tylko, że Regina była w domu i wszystko słyszała i rozumiała. Na koniec mamuśka powiedziała, że nie chce nas więcej w swoim domu. Zaczęłyśmy się więc zastanawiać gdzie jeszcze mogłybyśmy zamieszkać, bo, chociaż szef zaoferował nam taką możliwość, to z Blue Creek nie zamierzamy się wyprowadzać – wydaje się, że większość ludzi nas tutaj chce i lubi, a dyrektor podstawówki jest wręcz zachwycony.

W środę wieczorem Regina poszła do gospodarzy ustawić spotkanie z nami i szefem na poniedziałek (do tego czasu planowaliśmy znaleźć nowe lokum) ale dowiedziała się, że do piątku mamy się wynieść. No to wpadłyśmy w panikę, odwołałyśmy wszystko i zaczęłyśmy się w czwartek rano pakować, nie wiedząc dokąd pójdziemy. Na szczęśie Regina, jak zawsze, dała radę i już o 10 rano przyszłą z dobrą nowiną – znalazła nam dom 100m dalej, właściciel jest daleko, a jego siostra, która mieszka z rodziną po drugiej stronie drogi i jest pastor…ką? w rozśpiewanym kościele Fuente de Vida, kompletnie się nie będzie wtrącać w to, czym się zajmujemy. Przeprowadziłyśmy się jeszcze w czwartek, dzisiaj wciąż się ustawiałyśmy; nie mamy jeszcze prądu ani prysznica ale mamy dom!

I to jaki! Ze 2 razy większy, ze zlewem w środku (!!!), chociaż jeszcze nie podłączonym; dom wolno stojący, bez rodziny na głowie, z dżunglą tuż za ścianą (dziś widziałyśmy ogromniastego węża boa!) i w ogóle super! Ostatecznie więc, po krótkiej panice, wyszłyśmy na tym na dobre. Urządzamy się dalej – powoli – ale wracamy już do normalnego życia i zabieramy się za projekty. Pierwszy – ogródki warzywne – zaczynamy już w niedzielę, a przez sytuację mieszkaniową mamy mniej czasu na przygotowania, ale wiem, że wyjdzie świetnie!

2 Comment

  1. Źle się prowadzicie…

Dodaj komentarz