Nasze życie w San Isidro

Spędzamy pożytecznych kilka dni (ok. 2 tygodni) u Natsuko, w wiosce San Isidro, 15 minut rowerem od biura Humany. Sporo się uczymy, chociaż było też dużo niekończących się spotkań, poznawania szefostwa, itp. Byliśmy już raz w Blue Creek, gdzie pracowaliśmy nad wyrychtowaniem naszej przyszłej kwatery. Pojedziemy w tym celu jeszcze przynajmniej raz, może we wtorek. Ściany już prawie stoją, beton w podłodze załatany, nowe zamki w drzwiach założone… Trzeba jeszcze dopracować kilka drobiazgów, zbudować półki, jakieś stoły, itp.

Właściciele domku mieszkają po sąsiedzku (tj. metr od nas) – taki tu jest zwyczaj, że na jednej działce stoją 3-4 domki dla różnych członków rodziny. Dzielimy więc z nimi latrynę i prysznic, w którym przynajmniej jest betonowa podłoga i dach (czytaj: nie trzeba sprawdzać, czy w błocie i liściach nie ma pająków, ropuch czy węży). Mamy prywatne zejście do rzeki, która w tym sezonie (deszczowym) nie wygląda jednak zbyt przyjaźnie. Jest nawet pralka!!! Mama i dzieciaki są bardzo mili, ojciec też, chociaż na wstępie zapodał nam listę zasad do przestrzegania. Głównie dlatego, że kiedyś były w wiosce dwie potężnie imprezujące wolontariuszki i teraz wszyscy się trochę obawiają. Gorzej, że chce żebyśmy mówiły jemu lub żonie jak wychodzimy, żeby się nie martwili, ale dla dobra obu stron mam nadzieję, że mówi o wyjściach na noc, na kilka dni, itp. bo nie wyobrażam sobie spowiadania się co rano obcym ludziom z moich planów. Cóż, dotrzemy się z pewnością. Z pewnym optymizmem patrzę też na kwestię łączności – do chatki docierają dwie kreseczki zasięgu, więc łudzimy się, że będzie też net.

Muszę przyznać, że Humana, poprzez koordynatora projektu, bardzo się o nas troszczy. Póki co Panta (być może dlatego, że David był z nami przez ten tydzień i chciał się pokazać, ale motywy nieistotne jeśli dostajemy to czego nam trzeba) załatwia wszystko, o co go prosimy. Mamy więc już śliczne służbowe rowery, potężne choć niewyględne gumiaki, dwie karty sim do komunikacji między sobą, załatwia też jakąś poręczną maczetę (tutejsze, w przeciwieństwie do tych z St. Vincent, zazwyczaj wyglądają jak jakieś miecze) – w dżungli bez maczety ani rusz! Poza tym odwozi nas i podwozi jak tylko ma czas, pokazuje okoliczne farmy, sklepy, itp. Pomaga budować nasz nowy dom…

Blue Creek znajduje się ok. 2h drogi od Bella Vista, siedziby Humany. Trzeba rowerem dojechać do miejscowości z autobusem, tam go gdzieś zakamuflować, wsiąść w autobus do wioski o uroczej nazwie Dump, gdzie znowuż trzeba się przesiąść do Bella Vista. Do stolicy regionu, Punta Gorda, wystarczy jeden autobus. Do biura powinnyśmy zaglądać raz na dwa tygodnie, wówczas dostajemy nasze czeki w wysokości 225 dolarów belizeńskich (BZ$), czyli 112,5 US$. Powinno nam to spokojnie wystarczać na przeżycie, zwłaszcza, że w Blue Creek raczej na głupoty nie wydamy. Największym wydatkiem będzie zapewne woda, chyba że szybko opracujemy system przegotowywania kranówy. No i comiesięczny wypad na weekend, który ponoć jest bardzo przydatny w utrzymaniu higieny życia – tutaj naprawdę trudno o prywatność, ciszę i spokój: rano dzieciaki wpadają powiedzieć dzień dobry przed szkołą, a my szykujemy się do pracy, jak wracamy, to dzieci już kończą szkołę i wpadają rysować, odrabiać lekcje, itp., a my w międzyczasie staramy się wziąć prysznic i coś przekąsić. Wynoszą się dopiero około 20:00, ale wtedy jest już tylko czas na ok. 1-1,5 h pracy zanim padamy z nóg.

Natsuko wyjeżdża w czwartek, ma do zrealizowania ostatni projekt, w którym jej pomagamy: budowę przystanku autobusowego. Jak przyjechałyśmy to przystanek już prawie stał, zostało nam więc głównie malowanie, które – muszę przyznać – wychodzi bardzo przyzwoicie, no i wylewanie cementu na podłogę. W tym klimacie nawet malowanie jest uciążliwe, o wożeniu taczek kamieni i piasku nie wspominając, ale to w sumie bardzo satysfakcjonująca praca. Poza tym bezczynność powoli zaczynała dawać mi się we znaki. Mam nadzieję, że czeka nas więcej tego typu przedsięwzięć – co zresztą w dużej mierze zależy od nas samych. Dostałyśmy plan do realizacji przez najbliższych 6 miesięcy, ale David mówi, że to raczej sugestie niż wymagania, więc powinno być ok.

W Blue Creek mieszka też Regina, jedna z lokalnych koordynatorek, do której możemy zwracać się o pomoc, ale generalnie Regina nie lubi się ponoć przemęczać i raczej zostawi nam wolną rękę. Poza tym mieszka za rzeką (a my przed) więc jeśli bardziej popada to nie będzie z nią kontaktu 😉

Dodaj komentarz