Amsterdam stoi rowerem

Odebrałam dzisiaj mój rydwan:

rower

W Amsterdamie, znanym wszakże z rowerów, nikt jakoś specjalnie się chyba nimi nie przejmuje. Nie widziałam jeszcze żadnej wypasionej „holenderki” w kwiatki z białym koszyczkiem, chociaż widziałam rower z nóżką à la kurza stopka! Bardzo był pankowy, podobnie jak jego właściciel.

Mój wehikuł ma 3 biegi, i tylko w tym jest lepszy od tego z Belize – a to naprawdę dużo powiedziane, biorąc pod uwagę ile czasu nad tamtym cudem spędzałam. Cóż, do przywożenia piwa z baru przy autostradzie się nadawał…

Miasto jest faktycznie nieźle przystosowane do ruchu rowerowego. Poza tym nikt się tutaj specjalnie nie wkurza na rowerzystów, więc nawet ja, nienawidząca jazdy po mieście, daję radę.

Dwie rzeczy, do których musiałam się przyzwyczaić, to fakt, że dużo lepiej się jeździ głównymi drogami, niż pobocznymi: główne mają dobrze oznakowanie ścieżki, podczas gdy pobocznymi tym samym pasem jeżdżą samochody, rowery i chodzą, zwykle zresztą niespiesznie, turyści. Druga niespodzianka przybyła w formie kierowców, którzy reagują na rowerzystów jak na każdy inny pojazd. Kilka razy zatrzymałam ruch, bo próbowałam przepuścić samochód jadący ulicą, zanim wjechałam na przejazd dla rowerów, miałam też wielkie kłopoty ze skręcaniem w lewo gdy sama jadę ulicą – nie mieściło mi się w głowie, że wystarczy zasygnalizować zamiar skrętu i samochód za mną zwolni żeby mi to umożliwić. Objawienie!

Muszę jednak przyznać, że w centrum miasta nawet na ścieżkach rowerowych nie obywa się bez korków!

korek na ścieżce

Dodaj komentarz