Zaokrętowanie na Brandaris

Pierwszy dzień na nowym projekcie i reaktywacja bloga.

Mieszkam na statku Brandaris zacumowanym u wybrzeży jednego z kanałów, kilka minut rowerem od centrum. Rzekomo – nie jest łatwo się w tym mieście zorientować, ulice równoległe praktycznie nie istnieją. W każdym razie za 2 tygodnie zmieniamy miejsce cumowania, więc nie będę się o okolicy rozpisywać.

Na Brandaris mieszka pięć osób: szefowa, Monique, ma swoje prywatne pomieszczenia w części rufowej, na samym dziobie jest pokoik, który obecnie wynajmuje student – absolwent tutejszej szkoły pod żaglami – a w części centralnej: my, czyli wolontariusze. Za nami jest jeszcze część biurowa z ładną mesą z wielkimi oknami. Nasza część znajduje się głównie pod pokładem, mamy więc maleńkie okienka w okolicy sufitu. Z pokładu schodzi się bezpośrednio do jadalni z aneksem kuchennym. Nad ławą przy stole wisi wielkie zdjęcie pływnących żaglowców z Pogorią (na której płynęłam w 2003 r.) w centralnym miejscu. Dalej tylko korytarz z 4 kajutami i łazienką. Łazieneczką. Wszystko tu jest nowiutkie i pachnie jeszcze Ikeą. Ciekawostka: Brandaris przechyla się nieco na prawą burtę, w związku z czym smażyć można tylko na połowie patelni (bo tam zbiera się olej). Mieszkamy tu sobie w trójkę: ja, Monica z Hiszpanii i Gerson z Portugalii. Monica niedługo wyjeżdża, ale ma przyjechać jedna osoba z Finlandii.

Moja kajuta (coś pomiędzy pokoikiem a łóżkiem w szafie) ma dwa małe okienka, długość łóżka + 50 cm (a szerokość łóżka + 40 cm) i pięćdziesięciocentymetrową strukturę z półkami, no i umywalkę. I chociaż objętościowo to maleńkie pomieszczenie, to w sumie miejsc na przechowywanie tyle co w moim pokoju na St. Vincent. No i drzwi są metalowe, więc mogę sobie poprzyczepiać zdjęcia i różne artefakty magnesami z Tigera.

Byłam dziś na śniadaniu z Monique i rozmawiałyśmy o moim życiu tutaj. Na razie wygląda na to, że złapałam Latającego Potwora Spaghetti za nogi! W pracy zacznę od pisania tekstów na stronę i wniosków o finansowanie, ale o tym mam się dowiedzieć więcej w poniedziałek. Od wolontariuszy wiem, że dostajemy na życie więcej kasy niż wiele innych osób w Holandii dlatego, że odchodzą (ogromne!) koszty wynajmu mieszkania. Zostało mi za to powiedziane, że mogłabym się zapisać na siłownię (taaa…), basen (już prędzej), lub generalnie jakieś zajęcia, które mi się podobają, a gdzie mam szansę poznać innych ludzi. Właśnie szukam więc jakichś kursów na uniwersytecie. Szefowa jest elastyczna jeśli chodzi o godziny pracy, a nawet jej przedmiot: jeśli będę się frustrować to ponoć możemy znaleźć coś innego. Miasto jest super – wiadomo – i zasługuje na oddzielny wpis. Jedyna rzecz, która mi się tu nie podoba to ceny, ale ponoć nasze kolejne miejsce cumowania będzie niedaleko Lidla, więc będzie dobrze 🙂 Prawdopodobnie dzisiaj dostanę już swój rower. Dziś po południu weźmiemy też szalupę na wycieczkę po kanałach, zapewne uzbroję się w więcej zdjęć.

Dodaj komentarz